wtorek, 15 grudnia 2009

MIASTO 1000 GITAR — Czy spotkamy się kiedyś w Odessie? (2007)


MIASTO 1000 GITAR GUBI TROPI

A piszę to po świeżym odsłuchaniu "vis-a-vis". Mimo kilku pochlebnych recenzji — był to album nierówny, choć całkiem niezły. Nierówny, bo kilka numerów mogłoby się na nim nie znaleźć, bez żadnej szkody. Ale nie o tym miało być.

Pierwsze primo — wiem, o czym myśleli wszyscy recenzenci — muzyka muzyką — ale oni śpiewali po francusku! Co prawda były też teksty po polsku (zresztą te same, przetłumaczone), ale kluczem była ta piękna, miękka, czarująca, alternatywna, doskonała francuszczyzna — synonim avant-gardy.

Mam dla was złą wiadomość — WSZYSTKO JEST PO POLSKU. Mimo że te bardzo dobre teksty znów napisał Swoboda Młodszy, to mniemam, że połowa słuchaczy postawi krzyżyk na zespole za polskość wokali. Nawet jeżeli powiem, że są one o wiele lepiej wykonane niż poprzednio.

Drugie primo — "vis-a-vis" było atrakcyjnym miszmaszem dowolnych stylów, dźwięków naturalnych instrumentów i elektroniki, symulacji eksperymentów brzmieniowych i nawiązań do klasyki alternatywnego grania (nazwy zespołów dostępne we wszystkich dotychczasowych recenzjach).

A tu, no proszę, miasto 1000 gitar gra swoje piosenki jak miasto 1000 gitar. Ktoś może zarzucić — to niemożliwe, przecież oni nie mają własnego stylu. A jednak. Pierwszym sygnałem była piosenka "Sigur Salsa i strój sportowy", później bywało różnie, ale oni mają własne piosenki. Pytanie: czy to dobrze? Odpowiedź: ich piosenki są dobre, momentami bardzo.

Trzecie primo — chłopcy skorzystali z usług studia. Może malutkiego, ale zawsze. Perkusja, nie dość, że słyszalna, to powyrównywana, instrumenty porozlewana po kanałach. Zachowany minimalizm budowania muzyki przez bas, gitarę i drugą, jedynie uzupełniającą tę pierwszą. Wystarczająco do kompozycji wyważonych numerów. Dla ciekawskich jest kilka eksperymentów muzycznych. Elektronika potraktowana wyłącznie użytkowo, jako element rytmu lub delikatne tło.

Ostatnie primo — ktoś potrafi zanucić jakiś refren z "vis-avis"? Ja pamiętam jedynie gitary słodko podrabiające Built to Spill. Choć nie da się ukryć, że numery zawierały znamiona przebojowości. Przy "Odessie" zdarza mi się, że potrafię zanucić nie tylko refreny, ale również zwrotki. Są takie piosenki, których mógłbym słuchać po raz n-ty od nowa.

Żeby nie dać się zwieść do końca, jest ironia, są nawiązania do stylów i zespołów, jest klimat i muzyczne mięso. Ale płyta to nie encyklopedia. Oni zrobili naprawdę piękne piosenki. Jak jeszcze dodam, że jest to płyta o śmierci (nie tylko fizycznej), a piosenki są ładne, lecz nie przygnębiające, to jak to ogarnąć w całości? Ugryźcie to sami.


***na płycie wykorzystano słowa: “baczyć” oraz “ostać się”
***muzyka: miasto 1000 gitar
***słowa: swoboda młodszy; bogdan (6, 12, 14)
***realizacja: miasto 1000 gitar, endriu — blachy, dr (9)
***bogdan — bas, wokal; łukasz — gitary, piano; dariusz — dr, percussion
***gościnnie: swoboda młodszy — voc (14); vreen — slide guitar (9, 11); Piotr — piano (11)
***w nagraniu 12 wykorzystano fragmenty muzyki Michaela Kamena “Sam Lawry’s 1st Dream — Kate Bush/Brasil”, “Central Services/The Office” do filmu “Brasil”
nagrania zrealizowano między 02.2006-06.2007 w studiu 1000gitar, Pałacu Młodzieży w Gdańsku, dziupleksie oraz na działce Piotra
***projekt okładki: studio Dorado, miasto 1000 gitar
***słowa “liście na drzewach symuluja padaczkę” pożyczylismy od zespołu KDZKPW, zaś “i gdzie, do kurwy nędzy, jest Kanada?” zawdzięczamy TCIOF
***wszelki right i copy radio rodoz 2007

środa, 9 grudnia 2009

His Name Is Robert Poulsen (2007)


[że duży nawias]
[
]




Janusz urodził się mimo wszystko. Właściwie nikt nie wie dlaczego. W necie mówią, że wypadł z łona, kiedy jego matka oglądała "Ulice San Francisco". Skurcze zaczęły się, kiedy ujrzała faceta z kartoflem zamiast nosa.

Początek był właściwie końcem szczęśliwych chwil w życiu Janusza.

Okazało się, że jest gruby i brzydki i nikt go nie lubi — nawet jego matka. Siostra zaś, gdy tylko go ujrzała, popełniła gwałt na sobie samej.

Odrzucony przez rodzinę i rówieśników Janusz zanurzył się w wirtualnym świecie i rozwijał niezdrową wyobraźnię. Pożywką dla jego niezbyt rozgarniętego umysłu były polsat i telewizja sky orunia. Tam ujrzał miłość swojego życia.

Okazało się, że gwiazda nie jest zainteresowana jego awansami i nie odpisywała na jego listy. Czego w nich nie było. Popadający w alkoholizm dojrzewający Janusz gotów był obiecać wszystko. Szkoda, że listy nie dochodziły — zdaje się, że adres podany w "Teletygodniu" był podpuchą. Tymczasem Janusz poznał prawdziwego przyjaciela. Kazimierza.

Zaczęły się szalone studenckie lata Janusza i Kazimierza. Dyskoteki, wykłady, biblioteki, pierwsze sesje, wspólne zakuwanie nocami i repetytoria. W Polsce odkryto amerykański hip-hop.

Czas minął, a Kazimierz się ustatkował, założył własną działalność i samodzielnie prowadził swoją księgę rachunkową, a Janusz został z ręką w nocniku. Z rozbitym dzieciństwem, skruszonymi marzeniami, bez perspektyw na przyszłość.

Bibliotekarstwo jednak go nie pociągało. Wydawało się, że wraz odejściem lata życie przestało mieć sens. Janusz nie mógł nawet spokojnie przejść przez ulicę, bo w myślach widział wciąż Kazimierza ze smutnym Hansem. Żył tylko marzeniami przeszłości.

Sytuacja nie ulegała poprawie. Wróciły młodzieńcze fobie. Zniknięcie polsatu sport z oferty kablówki wydatnie przyczyniło się do depresji Janusza. Zaczął mieć zakola jak Majdan. W pijackim szale czasem widział twarz Kazimierza. Milczącą twarz.

W ostatnim porywie nadzieji Janusz zwrócił się o pomoc do siostry, Marioli. Mariola przytuliła go do swojej matczynej piersi. Zaparzyła herbatę, włączyła telewizor i tak trwali aż do nadejścia zimy.

Nie ma happy endu dla Janusza. Nawet jeśli nie wyszedł na dzielnicę i nie spadł na niego wielki kamień z Oxywia...

wtorek, 8 grudnia 2009

Miasto 1000 Gitar vis-a-vis Swoboda Młodszy (2006)

Teksty: Swoboda Młodszy

Muzyka: Miasto 1000 Gitar

Realizacja: 27.11.04; 19-29.06.05; 10, 29.12.05 - dziuplex, 1000 gitar home studio

Vreen: gitara 11-strunowa (04, 06, 08)
Endriu: drums — nagranie (palace studio), voc — (08, 12)

***************

http://deadsailor.net/news.html/id/7


http://www.nowamuzyka.pl/recenzje.php/953/Miasto-1000-gitar-Vis-a-Vis

***************

Wcale nie przeciw tradycji występuje Miasto 1000 Gitar na najnowszej płycie "vis-a-vis". I wcale nie przeciwko Swobodzie Młodszemu. Przeciwnie, oba byty uzupełniają się wzajemnie w hołdzie rockowej tradycji i umiarkowanemu alter-rockowemu eksperymentowaniu.

*

Zapewne Swoboda Młodszy obruszy się na takie dictum, ale to chyba najbardziej tradycjonalistyczne z jego osiągnięć — bo jak inaczej można ująć stereolabowe zapędy wokalne włożone w rockowe ballady, czy inne formy instrumentalne (bo chyba tak można nazwać numery stylizowane na Built To Spill czy twórczość solową Stephena Malkmusa).

*

Jest tu trochę z dobrego song-writerstwa, jest fragment inspirowany prymitywniejszą formą June of 44 połączony z charakterystyką emo,jest odrobinę elektro-akustyki, nie brak folkowej ballady, mamy też coś w stylu nowojorskiej Calli — zapewne do każdej z piosenek można by znaleźć wzór. Może niesprawiedliwe jest powyższe określenie "stylizacje", bardziej adekwatne jest "inspiracje", które w przypadku tej płyty przybierają własną, całkiem udaną formę.

*

To chyba najlepsza płyta chłopców z miasta 1000 gitar, o ile w ich przypadku można mówić o płytach, czy o czymś, co może być w ogóle dobre. Już płyta o tytule/bez tytułu?/ "miasto 3_1000 gitar" przynosiła dopracowane kompozycje pod względem przestrzennym, obudowane fantazyjnymi dodatkami elektronicznymi, gitary brzmiały solidnie i prezentowały całe gamy dzwięków stricte rockowych, jak i tych spoza tradycyjnego układu, można nawet rzec, że momentami były chore, co burzyło przyjemny nastrój słuchania co lepszych fragmentów.

Byli goście, różni wokaliści, różne sposoby werbalizacji mniej potrzebnych tematów ("ona ma słonecznik na twarzy", "panczenista-lodowy artysta", "generał w stanie spoczynku").

*

Co nie przeszkadzało w ogólnym wymiarze ująć "trójki" — bo jak mniemam, była to trzecia płyta zespołu — jako kilku dobrych piosenek przeplatanych muzycznymi obrazkami bez specjalnego kształtu, choć niektóre kompozycje "ambientowe" miały swój urok".

*

Wracając — albo dopiero dochodząc — do mikstu "Swoboda Młodszy vis-a-vis Miasto 1000 Gitar": mamy więc tylko jednego gościa (choć pewien wkład instrumentalno-realizacyjny wnieśli też inni bohaterowie wymienieni na okładce: Vreen — folkowy bard z Oruni — i Endriu — jeszcze niedawno jeden z filarów kabaretowej trójmiejskiej MiniOrkiestry); co skutkuje jednolitą warstwą tekstową (i bardzo dobrze) i rozpoznawalnymi wokalizami (płyta nie brzmi "składakowo").

Jest już zupełnie poważnie, warstwa liryczna, za którą odpowiada "francuskojęzyczny" Swoboda w sposób poetycki porusza się po tematach aktualnych (miłość jako forma wszechobecnej kampanii tanich produktów; dorobkiewiczowstwo; rys psychologiczny "nieprzystosowanych" do dzisiejszych czasów). Tekst polski jest tłumaczeniem francuskiego i muszę przyznać, że jest to wręcz edukacyjna forma płyty rockowej, zwłaszcza że nie sądzę, aby słuchacze w naszym anglocentrycznym kraju powszechnie wsłuchiwali się w tekst francuski piosenki (rzecz jasna, nie podejrzewam też, aby to robili przy piosenkach Cold Play).

Uderzmy w czuły punkt płyty i dotychczasowy mankament zespołu — ŚPIEW: piosenki "francuskie" — genialne; piosenki "polskie" — niezłe, przynajmniej nie strzelają po uszach (np. polska wersja "on ukradł, ale ja tego nie widziałam" jest całkiem mistrzowska).

*

Skoro z niegdysiejszej wady mamy zaletę, teraz może być już tylko lepiej.

PIOSENKI: są już bez żadnego dumania — 10 konkretnych kompozycji, opracowanych na formie zwrotkowo-refrenowej, zaś wszelkie dodatki/plamy/rozmycia/frgmenciki/ wypełniające porzednie płyty w nadmiarze są elementem składowym piosenek, umiejętnie krzywiąc popowy schemat, pysznie przyprawiając smaczkami konkret.

GITARY: nic nie straciły ze swojej przestrzenności, nadal jest ich dużo, tym razem nie w nadmiarze, chyba są lepiej zrealizowane i lepiej rozplanowane; czuć, że kompozycyjnie stanowią przepracowany/wyćwiczony/zaaranżowany element piosenki.

SEKCJA: niemal bez zarzutu, perkusista nigdy nie był tytanem, ale wzbogacone instrumentarium (tomy, miotełki, bongosy) przy ograniczeniu się do koniecznej rytmiki przydaje dobrego efektu — czujemy rytm piosenki. Dodatkowo nastąpił pewien postęp realizacyjny (zapewne zasługa Endriu), iż instrumenty perkusyjne są selektywne i mają całkiem nienajgorsze rejestry.

*Podsumowując, płyta całkiem ok.

I mała myśl na koniec, efekt wytężonej pracy chłopaków z Miasta 1000 Gitar (przy niezaprzeczalnym udziale Swobody Młodszego), będący kumulacją dotychczasowych działań, sumą doświadczeń nagraniowych, wspięciem się na nieosiągalne dotychczas wyżyny brzmień — jest co najwyżej dobrym nagraniem garażowym (nie mylić z rockiem tego pokroju). Nie jest to już HOME-LO-FI-RECORDING, ale są to nagrania, które mają w sobie wszystkie wady i uroki realizacji w garażu u taty. Jest naprawdę miło usłyszeć stopę ustawioną w pokoju obok kanapy, gitarę wspomaganą kamerą pogłosową przy jednoczesnym trzasku pracującego transformatora, czy pogłos perkusji w pozbawionym samochodu, ale niewygłuszonym pomieszczeniu. Ma to swój niezaprzeczalny urok i świadczy o żywej sile muzyki, pędzie do uzyskania czegoś na miarę niemożliwego.Tak więc, do pracy panowie, do pracy.

czwartek, 26 listopada 2009

wtorek, 17 listopada 2009

DREAM OF SKELETON FEE-MOUSE — Ultramaryna (2004)


Jeżeli nieobce są ci tajemnicze realizacje MOLDY PEACHES.

Jeżeli miałeś okazję docenić spotkanie dwóch niezwykłych osobowości w projekcie FOLK IMPLOSION.

Jeżeli nie umiesz grać jazzu, a wyszło ci mimochodem.
Jeżeli wychowałeś się na muzyce punk, ale bardziej pociaga cię noise.
Jeżeli nie życzysz sobie mieć nic wspólnego z tzw. rockiem brytyjskim.


Jeżeli jesteś już zmęczony nieustanną manierą podrabiania wokalu Veddera czy Cobaina, a wolisz — choćby nieudaną — podróbkę kolegi FRANKA ZAPPY ze szkolnej ławki.


Jeżeli masz mentalność muzycznego neardentalczyka, który lubi przeglądać encyklopedię rocka — to jest to "ULTRAMARYNA" ciebie. Drażniąco-niepokojąca mieszanka określana przez duet DREAM OF SKELETON FEE-MOUSE jako JAZZ-CORE-POP-NOISE.

Płyta "Ultramaryna" dedykowana jest CPT. BEEFHEARTowi — guru surrealistycznej awangardy i zespołowi 100TVarzy GRZYBIARZY — best polish act.

W skrócie: melodie na dwa basy, dwie gitary i wibrafon — duet jest HIS MAGIC BAND.
DREAM OF SKELETON FEE-MOUSE

Nie wstydzimy się, że jesteśmy ze Skowarcza. Nagraliśmy płytę zainspirowani kilkoma niezwykłymi duetami.DREAM OF SKELETON FEE-MOUSE jest fuzją pomysłów i inspiracji na dwa basy, dwie gitary i wibrafon.Wyrosło z fascynacji twórczością CPT. BEEFHEARTA & HIS MAGIC BAND oraz podziwu dla nieskazitelnie ekstremalnej postawy zespołu 100TVarzy GRZYBIARZY.

"Ultramaryna" jest klasyczną LO-FI HOME RECORDING przedstawiającą 20 odsłon w stylu "jazz-core-pop-noise".

Nawet jeżeli jakiś numer jest niedoskonały — to i tak trwa on około minuty — należą się więc nam GŁĘBOKIE ukłony.

Więcej encyklopedycznych śladów naszej podróży znajdziesz na naszej płycie.


Recorded at studio 1000 gitar (14.02.03, 30.11.03, 30.12.03)

Produced by Johann Vreen

DREAM OF SKELETON FEE-MOUSE: Carl Strasse-Burger — g, v, b, vibr; Roger Shake-her A'zada - dr, v, b; We are from SKOWARCZ (North Poland)
DREAM OF SKELETON FEE-MOUSE playing JAZZ-CORE-POP-NOISE.

"ULTRAMARYNA" is dedicated to: 100TVarzy Grzybiarzy — unblemished extreme best polish act & Cpt. Beefheart and His Magic Band — guru vanguard song after song is a dirty pleasure unique signature of guitar colage of sound & emotions maze of human inspirations

czwartek, 29 października 2009

MIASTO 3_1000 GITAR (2004)

MIASTO 1000 GITAR jest przystanią, portem dla niestworzonych idei.

Napisałem to zdanie w starym roku, siedząc w kuchni, w oczekiwaniu na gotującą się wodę, by zalać sobie herbatę (cytrynową — nie miętową, bo lody miętowe jadłem już dzisiaj u Bogdana, był pierwszy konkurs z serii czterech skoczni. Małysz słabo.

Poszukujemy odmienny środków wybrzmiewania — głównie chodzi o to, że najlepiej się słucha tego na słuchawkach. Normalnie — nie da rady.

Oznacza to autentyzm i jednorazowość przeżycia muzycznego. Dla słuchacza. Drugiego razu nie przeżyje.

Tak więc pierwotny autentyzm jest po części podstawą specyfiki brzmienia MIASTA 1000 GITAR.
Tworzenie muzyki niepopularnej z założenia jest anachroniczne. Nieprzystające. Wszechświat sztuki użytkowej jest rzeczywistością. Wszechświat piątki pasjonatów i kilkunastu znajomych jest rzeczywistością skarlałą. Nierzeczywistą. Skoro muzyka ta nie istnieje na forum publicznym — to znaczy, że nie ma jej w ogóle. MIASTO 1000 GITAR gra muzykę, która nie istnieje.

Muzykę tę charakteryzuje ułomność techniczna.Dzieje się tak dlatego, że proces nagrywania odbywa się na siedząco, na kolanach, czasem w kucki. Skulona pozycja, nadany garb postaci, nadaje całości wygląd zmniejszenia, żeby nie powiedzieć upodlenia. Być może przypomina postać siedzącą nad klockami, układanką, zabawką — nadaje procesowi twórczemu charakter zabawy, niepowagi.

Wywołuje też słuszny dysonans i pewien niesmak — zabawa w muzykę powinna mieć znamiona powagi — w końcu to sztuka.

Skulenie, zamknięcie wewnątrz, ograniczone krzywizną kręgosłupa jest UŁOMNOŚCIĄ, toteż wynikiem jest sztuka o charakterze ułomności. Podobnie z przymrużeniem oka połączonym z litością obserwuje się obrazy malowane przez artystów pozbawionych rąk albo nawet nóg.

Dwuliterówki brzmią niepospolicie.

MIASTO 1000 GITAR
Zespół-marzenie, który powstał pod wpływem erotycznego impulsu na dzień św. Walentego. Obecnie trio zajmujące się realizacją psychodelicznych dźwięków nie mających zbieżności z otaczającą rzeczywistością. Również muzyczną.

Teraz, na koniec roku 2004 (cóż za idiotyczna pora na wydawanie płyty z marketingowego punktu widzenia) prezentuje zbiór 12 kompozycji, będących nietypowym przedsięwzięciem jak na warunki współżycia.
We wszystkich przypadkach muzykę ułożyli członkowie zespołu MIASTO 1000 GITAR, zaś do zaśpiewania zaprosili wokalistów z różnych zespołów 3-miasta.
Z tego miejsca chcielibyśmy bardzo podziękować za współpracę osobom, bez których to przedsięwzięcie nie miałoby obecnego kształtu, a który poświęcili swój czas, zaangażowanie, tekst, struny głosowe:
— Tomkowi z COLUMBUS DUO ("pas de courant")
— Andrzejowi i Jarkowi z MINI ORKIESTRY ("w-stanie")
— Michałowi z COLD FISH ("sunflower", "anything")
— Mateuszowi z KEVIN ARNOLD ("panczenista — lodowy artysta")

Płyta wydana w nielegalnej oficynie wydawniczej RADIO RODOZ.

Płyta nie jest przeznaczona do sprzedaży.

wtorek, 20 października 2009

VREEN — Rozedrgane Śrubki (2004)



VREEN kontynuuje młodzieńcze doświadczenia z muzyką, kiedy jedyną możliwością miksowania była rejestracja przy użyciu 3 magnetofonów kasetowych.
Jest instancyjną częścią wielu trójmiejskich przedsięwzięć.

Multiinstrumentalista i człowiek renesansu, jak wielu mitomanów maluje, pisze (kilka niedokończonych powieści), projektuje i komponuje.

W przeciwieństwie do mniej lub bardziej zwartej bohemy nie tworzy, lecz robi muzykę. Głównie bezrefleksyjnie realizując natychmiastowe błyski pomysłów.

Muzyka VREENA nie zaprasza do dialogu, lecz stanowi bezkompromisową całość, która się może podobać lub nie. Wszelkie interakcje są zakazane.

VREEN jako założyciel i wydawca nielegalnej oficyny wydawniczej RADIO RODOZ jest iskrą skłaniającą do kreowania samego siebie (jakiekolwiek zmyślne idee o powołaniu nie mają tu nic do rzeczy).

Płyta "Rozedrgane śrubki" jest karkołomnym połączeniem bluesa z delty z ultra-nowoczesną elektroniką, leniwego plumkania na gitarze i zwalczania chęci ucieczki, by nie poszukiwać czegoś TAM, bo wszystko jest TUTAJ.

Jest w tym jakaś rozkoszna kiczowatość, ale sama z siebie nie robi wielkiego HALO.

"Rozedrgane śrubki" to płyta pół-akustyczna. To znaczy, że pół płyty jest nagrane akustycznie, a pół nie. VREEN zaś nie jest twórcą ani artystą, jedynie odtwórcą cudzych pomysłów.

********************************************************************

Filmy rysunkowe sa dwuwymiarowe. A śrubki? Trzywymiarowe. Rozedrgana kreska histerii i rozpadu otrzymuje dodatkowy wymiar i schodzi z ekranu telewizorka w tzw. życie. Śpiewająca postać rysunkowa — inteligentna i akulturalna, samoograniczająca się i szydzaca z ograniczania (się). Coś jak krowa i kurczak w jednym a jednocześnie najbardziej męska płyta jaką ostatnio słyszałem. Coś fizjologicznego, socjalnego, seksualnego — jakaś fizjologiczna baśń o realizmie. Luźno zagrana, autoironiczna szczerość w gronie osób o lekko ograniczonym zaufaniu i poczytalności kontrolowanej. W randce w ciemno, głos streściłby go: Vreen — chce mieć brązową kupę, coś mu trzeszczy, ma wadę wymowy, która mu jednak nie przeszkadza oraz przytula się on na Wielkanoc. Wybór należy do Ciebie. Mój ulubiony rym: "na kostaryce/dobrze wyliczył".


Maciek U.

RADIO RODOZ — Nielegalna Oficyna Wydawnicza